Lubię Sylwię Chutnik z dwóch powodów:
Ona pisze, bo ma coś do powiedzenia. Nie zawsze sią zgadzam z tym, co mówi. Nie zawsze podoba mi się sposób w jaki to robi. Ale Sylwia Chutnik robi to – czyli pisze – z zapałem. Ona ma powołanie i konsekwentnie je wypełnia.
Drugi powód, to jej krótki tekst o kobietach wypalających wieczornego papierosa na balkonie.
Bohaterki książki Cwaniary mieszkają w kamienicach starego Mokotowa, w rejonie ulic Sandomierskiej, Kazimierzowskiej i Narbutta. To daleko od wielkich warszawskich blokowisk. Tu ulice są wąskie, a domy dochodzą do krawędzi chodnika. Ale każdy uważny czytelnik zauważy we fragmencie słowa „osiedle” i „blok”. Tak, ten fragment jest o blokowisku. Tak też zilustrowała go w Cwaniarach Marta Zabłocka. Pierwszy raz go czytając, też bloki miałam przed oczami. Bo pierwszy raz czytałam ten fragment dawno temu, w lato, w “Zwierciadle”. Nigdy nie czytam felietonów, ale wtedy przeczytałam tekst Sylwii Chutnik. Od tamtej pory ją lubię. Widać, ona sama też uważała miniaturę o kobietach papierosowych za udaną. Wplotła ją w historię Haliny i Celiny, jakby od zawsze tworzyły całość. I tylko bardzo uważny czytelnik, zwracający uwagę na każdą wzmiankę o ukochanych blokach, odnajdzie trop z wielkiej płyty.
SYLWIA CHUTNIK CWANIARY
Kiedy robi się ciemno, kiedy dzieci już śpią, my skrzypimy drzwiami balkonowymi, skradając się na zewnątrz. Gdzie idziesz kochanie? A, podlać kwiatki. Powiesić pranie, umyć okna. Tymczasem w ręce mamy papieroska i cichutko, żeby nie wzbudzić podejrzeń, sobie tego papieroska zapalamy. Pierwszy mach, co za ulga. W głowie przelatuje cały dzień. Poranne miotanie się, zaległe rachunki, kłótnia z panem na stacji benzynowej i długi telefon do długo nie słyszanej koleżanki. Początkowo palimy szybko, jakby w rytmie codzienności i pośpiechu. Papieros tli się nerwowo, my strzepujemy nieistniejący popiół obok popielniczki. Trochę jak ilustracja kobiety na skraju załamania nerwowego, trochę jak Krystyna Janda wdychająca łapczywie skrawki powietrza. W połowie papierosa zwalniamy, uświadamiając sobie, że nie musimy się nigdzie śpieszyć, nareszcie. Przekładamy powoli ustnik między opuszkami palców, bawimy się nim. Osnuwający twarz dym upodabnia nas do secesyjnych modelek z reklamy firmy tytoniowej. Palimy na jazzowo, leniwie, jakby od niechcenia. Teraz to nam nic już nie mogą zrobić, teraz to już my na nowo zarządzamy sobą. Palenie niczym deklaracja niepodległości w odwiecznej wojnie z czasem. Pierwszy fajek skończony, kiepujemy z zadowoleniem. Nawet z cieniem satysfakcji: stać nas na luksus relaksu, a co! Na fali ogólnego poczucia spełnienia, zapalamy drugiego papierosa. Ale tu dopadają nas niepotrzebne przemyślenia. Zaczyna się niewinnie, od planów na następny dzień. Trzeba pojechać tu i załatwić to, a potem zdążyć podrzucić coś tam i odebrać gdzieś tamto. Groza wpełza w zakamarki wewnętrznego kalendarzyka spraw niezałatwionych. I nie chodzi tu o rzeczy do zrobienia, a o cały bagaż emocjonalnych rozważań. O nasze lęki, pragnienia i nigdy niespełnione obietnice. Stajemy się przyczajoną kotką rozglądającą się na boki. Dostrzegamy tym samym inne kobiety, które, podobnie jak my, stoją na swoich balkonach i palą. Nagle okazuje się, że nie jesteśmy same, że stałyśmy się niechcący aktorkami wspólnego teatru. Trwa właśnie przedstawienie, wieczorna odsłona samotności osiedlowej. W ciemnościach widać tylko rozżarzone końce papierosów. Wysyłają tajemne znaki, czerwone SOS, komunikaty o niepokoju. Ile nas tam stoi, czy stoimy tam codziennie? A może są jakieś dyżury, stałe godziny wychodzenia na balkony i odpalania ognia? Pewne jest to, że ta swoista wspólnota balkonowa tworzona przez kobiety istnieje ponad podziałami. Nieważne, ile mamy lat, czy żyjemy z rodziną, czy jesteśmy singielkami. My sobie co wieczór robimy seanse psychologiczne na świeżym powietrzu, bo zdrowo. My sobie zjeżdżamy psychikę ciągłym rozmyślaniem, brakiem luzu wewnętrznego, brakiem umiejętności powiedzenia „dość”. Kiedy dzieci śpią, budzą się demony naszej dorosłości. Przyjmują kształty najgorszych na świecie potworów i przeobrażają się we wszystko to, co udawało nam się w dziennej gonitwie zamieść pod dywan świadomości. Wyrastają nagle na tych balkonach, przechodzą przez barierki i czają się zza doniczek. A tu cię mamy, tu cię złapaliśmy – na nielegalnym odpoczywaniu, na ucieczce w krainę nikotyny. Nie ma lekko, czary-mary dopadną w najmniej spodziewanym momencie. Inne kobiety z balkonów patrzą na nas, chociaż nie widać ich twarzy ukrytych w ciemności. Inne kobiety czują to samo co my, ale to nie pociesza. Płyniemy na jednym statku pełnym balkonowych księżniczek, które przestały już machać białymi chusteczkami na znak poddania się. Stoją sobie ze zrezygnowanymi minami i patrzą na gwiazdy. Jedna gwiazda spadła, hej, pomyśl życzenie, to się nigdy nic nie spełni. Jedna pani z trzeciego piętra mówi: „Ja to bym chciała zasnąć i się nie obudzić”, a druga z sąsiedniego bloku: „A ja to sobie gdzieś wyjechać, na przykład do jakiegoś piekła all inclusive”. A trzecia to ja, myślę sobie: „A co się z nami stanie, jak te wszystkie gwiazdy zlecą nam na łeb i pogaszą papierosy?”. Co nam wtedy pozostanie? Może tylko powrót do ciepłego mieszkania i tylko: „Kochanie, czy mogłabyś zamknąć te drzwi od balkonu?, bo jakoś strasznie od nich wieje”. Od tych drzwi to wieje tysiącami westchnień kobiet papierosowych.
Sylwia Chutnik, Cwaniary,
wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2012, strony 106-110.
W Warszawie od 8 do 12 maja trwa akcja JEDNO MIASTO, JEDNA KSIĄŻKA
Książką, którą wszyscy czytamy, są właśnie Cwaniary. Przy okazji możemy wziąć udział w ciekawie wyglądających wydarzeniach – nie tylko czytaniu na głos. W niedzielę spotkanie z autorką.
PROGRAM AKCJI: http://warszawaczyta.org/program/