Była taka noc, że bardzo wiało, zupełnie jak dzisiaj. Miałam kilka lat, mieszkałam w bloku na Ursynowie i nauczyłam się właśnie słowa “huragan”. Sąsiad z dołu zabił nam okna gwoździami, bo na ostatnim piętrze wiało najbardziej. Następnego dnia była już ładna słoneczna pogoda. Poszłyśmy na zakupy, do spożywczaka na Hawajskiej. Mama mi jeszcze tłumaczyła, co i jak z tą pogodą. “Czasem jest taki wiatr, że zrywa dachy”… Rozejrzałam się dokoła. Wszystkie płaskie dachy mocno przywierały do ścian z wielkiej płyty. Nie wystawały ani troszeczkę, nie było ich praktycznie widać. Co to musi być za niewiarygodna siła? – pomyślałam.