-Dzieciaki z naszego bloku grały na małym boisku tuż przed oknami. Znaczy, to był po prostu duży trawnik, bramki robiliśmy z plecaków – opowiada Łysy, rocznik 81. Zapytaliśmy go o czasy, kiedy chodził do podstawówki, mieszkał pod adresem aleja Waszyngtona 33, a nikt jeszcze nie przypuszczał, że brzegi pobliskiego jeziorka Balaton zostaną zabudowane.
-W więcej osób chodziliśmy grać na duże boisko na górce, przez mostek się szło. Jak ktoś za mocno kopnął piłkę, to lądowała w kanałku. Trzeba było rzucać kamieniami, patykami, czy co tam było pod ręką, żeby dobiła do brzegu. W zimie zjeżdżaliśmy z tej samej górki na sankach, a w zasadzie zwykle na kartonach – braliśmy je z pawilonu, po drugiej stronie bloku.
Blok Łysego jest duży. -Tak, 11 pięter, 5 czy 7 klatek, ja mieszkałem w ostatniej. Obok stoi punktowiec i dalej jeszcze kilka bloków. Dużo dzieciaków. Wszyscy się znaliśmy, pół dnia razem w szkole na Zbaraskiej, a po południu na podwórko. Wszyscy równo – syn lekarza z synem listonosza ramię w ramię konstruowali bączki z zakrętek po wódce.
Różnica między sąsiadami była w zasadzie jedna, ale istotna. Jedna połowa mieszkańców bloku miała balkony wychodzące na wschód, czyli na wyasfaltowany taras, pawilon usługowy i identyczny blok na przeciwko. Druga połowa miała balkony na zachód. -Z okna na 7. piętrze widziałem błonia kamionkowskie, park Skaryszewski i Pałac Kultury – mówi Łysy, który dawno wyniósł się daleko na Zachód – wtedy tego widoku nie doceniałem.