Andrzej Stasiuk nie kocha bloków. Przemierzając wzdłuż i wszerz wschodnioeuropejskie rubieże, widzi je w każdym mieście i miasteczku, ale zawsze szybko jedzie dalej. Lepiej czuje się w przygranicznych wioskach, gdzie bary są zakurzone, a w zaułkach rosną dzikie wysypiska. O blokach Stasiuk tylko wspomina, ale to wystarczy, by w czytelniku powstało wrażenie, że wielka płyta to nieodłączny element krajobrazu tej części świata. Stare blokowiska sprowadzają myśli znów na tor przeczuć i obaw, że architektura ma jednak coś wspólnego z ustrojem.
Nowa książka Andrzeja Stasiuka nazywa się Wschód. Ukaże się 24 września nakładem wydawnictwa Czarne. Na razie wracamy do opisu mołdawskich bloków z książki Jadąc do Babadag:
Kiszyniów, ach Kiszyniów! Białe blokowiska na zielonych wzgórzach. Widać je z północy, południa, ze wschodu i zachodu. Piętrzą się niczym skalne urwiska. Jesienią w słońcu. Chwała geometrii w rozfalowanym, nieregularnym pejzażu. Nie ma niczego większego ani wyższego w całej Mołdawii.
Gigantyczne nagrobki wetknięte w urodzajną, pulchną ziemię. Kamienne tablice egalitaryzmu. Termitiery wszechświatowego postępu. Nowe Jeruzalem w stanie śmierci technicznej. Na wylotówkach z miasta stoją ciężarówki załadowane plastikowymi beczkami, gąsiorami na wino, słoikami Wecka, tysiącami naczyń,w które Mołdawia przed zimą zapakuje swe bogactwa, żeby przetrwać. Zakisi, zamarynuje, sfermentuje, wypasteryzuje, zasoli zawartość swych sadów i ogrodów. W centrum na bulwarze Stefana Wielkiego i Świętego, wśród salonów z japońską elektroniką i włoskimi butami, wędrowali ludzie objuczeni słoikami. Nieśli po dziesięć, po dwadzieścia sztuk zmyślnie popakowanych nowiutkich weków. Albo błyszczące ocynkowane wiadra. Albo torby pełne ogórków i pomidorów. Turlały się furgonetki wyładowane arbuzami i ciągnęły przyczepy pełne melonów. Stary Kiszyniów był w istocie taką trochę wyższą wsią. Wystarczyło zejść nieco w bok z głównego deptaka i zaczynały się parterowe albo jednopiętrowe domy, zatopione w zieleni, odgrodzone drewnianymi parkanami, przechadzały się koty i ludzie przysiadywali na schodkach. Takie było stare centrum, dwadzieścia ulic na krzyż i snujące się resztki zapachu sennej imperialnej prowincji. Gdyby znikły samochody, wszystko byłoby jak kiedyś, jak sto lat temu.
Andrzej Stasiuk, Jadąc do Babadag, Wołowiec 2004, strony 150-151.
wszystkie zdjęcia w tym wpisie pochądzą ze strony KP81-foto