Jedyna taka

Czy ktoś to w ogóle zaprojektował? Bloki – prostokątne, bardzo duże pudełka, nie do odróżnienia. Zbudowane z prefabrykatów. Gdyby było jak przetransportować je z fabryk w całości, schodziłyby z taśmy jeden po drugim – bez zabawy w dopasowywanie elementów na placu budowy.

Ale czasem zdarza się, że idziesz, patrzysz w niebo i widzisz – jedyny w swoim rodzaju, blok-prototyp, który nie wszedł do produkcji masowej. I wszystko staje się jasne – tak, ktoś to zaprojektował.

Te bloki mają swoje strony na Wikipedii, legendy i przezwiska. Sedesowce przy pl. Grunwaldzkim we Wrocławiu są nawet wpisane do rejestru zabytków. Remont nie jest dewastacją i zdradą brutalizmu. Choć beton elewacji świecił przez 40 lat, w oryginalnym projekcie Jadwigi Grabowskiej-Hawryluk domy były białe. Dachy pawilonów usługowych miała porastać trawa.foto:bloki_to_my

WALĄCE SIĘ DOMY

Jedenastopiętrowy korytarzowiec stoi w pełnym słońcu. Z okien na parterze wydobywa się obłok dymu i po chwili blok pada. To nie trzęsienie ziemi, zamach ani wybuch gazu.

„Today is demolition day at Pruitt-Igoe…”

Dziennikarz telewizyjny relacjonuje, jaka w St. Louis jest pogoda, ile pięter ma budynek i gdzie umieszczono dynamit. Relacja jest bezpośrednia. Zburzenie budynku zostało zaplanowane i przygotowanie. Decyzję podejmowały władze stanowe i federalne. 15 lipca 1972 na miejsce zjechały się ekipy telewizyjne, by przekazać całemu narodowi relację z wyburzania osiedla Pruitt-Igoe.

15 lipca padł pierwszy z 33 bloków. Przez kolejne trzy lata systematycznie wyburzano resztę. Ostatecznie teren został oczyszczony  w 1976 roku – osiemnaście lat po oddaniu osiedla do użytku.

Pruitt-Igoe powstało na zamówienie władz miejskich St. Louis. To postindustrialne miasto leży nad ogromną rzeką Mississippi, w samym sercu amerykańskiego środkowego zachodu. Zaczęło się wyludniać już w latach ’50. W czasie realizacji imponującego projektu osiedla mieszkań komunalnych, kurczyła się nie tylko populacja miasta, ale i budżet przeznaczony na dokończenie inwestycji. Plany architektoniczne musiały uledz zmianom. Koszty budowy malały odwrotnie proporcjonalnie do rosnącej ilości pięter budowanych bloków.

Kilkanaście lat funkcjonowania osiedla to tajemnica, o której socjolodzy i urbaniści napisali tomy. Nieraz będziemy do niej wracać. Dzisiaj wspomnimy tylko architekta, który podpisał projekt. Minoru Yamasaki – wychowany w wiecznie zielonym stanie Waszyngton – był jednym z czołowych przedstawicieli stylu międzynarodowego w architekturze modernistycznej. Jego realizacje rozsiane są po całych Stanach Zjednoczonych i wielu zakątkach świata. Budynki Minoru Yamasaki zdobywały nagrody i znalazły miejsce w podręcznikach architektury. Charakteryzowały się prostą i funkcjonalną formą. „Architectural Forum”,  amerykański magazyn poświęcony architekturze, w 1951 wychwalał projekt osiedla Pruitt-Igoe. 33 jedenastopiętrowe bloki nie robią na warszawiaku specjalnego wrażenia. Mieszkanie w nich na preriach środkowego zachodu okazało się niemożliwe.

Minoru Yamasaki jest znany z jeszcze jednej realizacji – dwóch wieżowców na Manhattanie.

FAZY PERCEPCJI

WSZYSTKIE BLOKI SĄ TAKIE SAME

Na pierwszy rzut oka, tak. Blok to kwadratowy budynek mieszkalny z dużą ilością balkonów.

Jedne bloki mają balkony szerokie – tak, że wszystkie okna dużego pokoju na nie wychodzą.

Inne modele bloków wyposażone są w balkony o powierzchni jednego metra kwadratowego. Te balkony służą do palenia papierosów.

Pojawia się pytanie, czy można balkonem nazwać barierkę blokującą wyjście z pokoju na nieistniejący balkon? Taki balkon nie ma nawet powierzchni – jest dwuwymiarowy. Można na nim postawić pół stopy. Nic lokatorowi nie daje, oprócz światła.

Wychodzi na to, że bloki jednak różnią się między sobą. Gdy człowiek zda sobie z tego sprawę i zacznie zadzierać głowę do góry podczas spacerów – wchodzi w drugą fazę percepcji architektury blokowej. Wspólny mianownik sześciennego kształtu schodzi na dalszy plan. Na pierwszy wysuwają się drobne szczegóły i to właśnie one pozwalają sformułować tezę:

KAŻDY BLOK JEST INNY

Ale to jest prawda znana tylko cierpliwym i uważnym obserwatorom. Tak jak w filmie Dym*. Auggie codziennie, o tej samej godzinie, robi zdjęcie skrzyżowania na którym stoi jego sklep. Nie patrzy nawet w obiektyw, tylko na zegarek. Ma całe albumy powstałych w ten sposób fotografii. Któregoś razu pokazuje je koledze. Paul przerzuca kilka stron i mówi: „Te zdjęcia są wszystkie takie same”. Gdy jednak poświęca chwilę, żeby się im bliżej przyjrzeć, zaczyna zauważać różnice. Nieruchome tło znika. Treścią staje się to, co zmienne. Nie ma dwóch takich samych poranków.

W trzecią fazę percepcji zwykle wkracza się przypadkiem. Zepsuła nam się lodówka, a serwis AGD ma siedzibę na przeciwległym krańcu miasta. Albo jedziemy odwiedzić koleżankę z nowej pracy, a tak się składa, że kobieta mieszka na blokowisku, na które nigdy wcześniej nie mieliśmy po co iść. I nagle człowiek staje przecierając oczy ze zdumienia, bo w tym odległym i obcym miejscu, bloki są DOKŁADNIE TAKIE SAME, jak te obok mnie. Prawo o blokach, jako płatkach śniegu, upada. Teraz trudno jest formułować kategoryczne sądy. Zaczynamy posiłkować się małymi kwantyfikatorami. Jedyne stwierdzenie na które nas stać, to:

ISTNIEJĄ OSIEDLA BLIŹNIACZE

 

* Dym (Smoke), 1995, reżyseria Paul Auster, Wayne Wang