Leć wprost do serca przygody, tak, jak kiedy byłaś mała! Napisałam powieść – historię dla dzieci, która może przytrafić się każdemu. Wśród lasów i pól, w gorące upalne dni i najpiękniejsze lata szalonego dorastania. Specjalnie dla Bloków najbardziej osiedlowy fragment.
“Podwórko przywitało Marcina antyfaszystowskim napisem: „nazi głupotą razi”, namazanym na ścianie śmietnika. Na pobliskich blokach można znaleźć jeszcze kilka bojowych sloganów. Wszystkie wyszły spod ręki jedynego panczura w promieniu siedemdziesięciu kilometrów – Zbyszka. Oprócz haseł zrzucających klapki z oczu, podwórkiem rządzi pranie. Na każdym balkonie administracja zamontowała sterczącą suszarkę. Dzięki temu w mieszkaniach można się cieszyć większą przestrzenią. Dzięki tym samym suszarkom można bez błędu namierzyć antyfaszystę. Tylko na jednej suszą się same czarne ubrania.
Przemknięcie się niepostrzeżenie obok kolegów z klasy wcale nie było wyzwaniem. Siedzieli na ławce pod sąsiednim blokiem, każdy zasłuchany w piosenkę puszczoną z własnego telefonu. Nie tylko nie zauważali otaczającej ich kakofonii, ale wszystko inne też pozostawało poza orbitą ich percepcji.
Marcinowi nie chciało się z nimi witać z dwóch powodów. Po pierwsze – nie miał im nic do powiedzenia. Po drugie – nie miał zamiaru tłumaczyć, dlaczego ubrany jest w seledynową bluzkę wykończoną koronką i dżinsowe szorty z cekinowym kwiatem na siedzeniu. Rano ze zgrozą odkrył, że Bożena nie ma normalnych ubrań. Ale i tak ją wolał od swoich kumpli, z czego właśnie ze zdziwieniem zdał sobie sprawę. Babcia miała wiele zalet i niejedno dziwactwo. Niejedną gumę wypluła na chodnik zamiast do kosza. Nikt nie zliczy, ile razy zapomniała o urodzinach każdego ze swoich dzieci. Gust ma koszmarny, zwłaszcza jeżeli chodzi o ubrania. Ale wszystkie te wady tracą znaczenie wobec jej głównego atutu – Bożena ma więcej temperamentu niż wszyscy kumple i ich telefony razem wzięci.
– Człowieku, gratulacje.
Na osiedlu jest jedna czujna osoba. Ubrana cała na czarno, jak wojownik ninja, właśnie wracała z bazaru. W jednej ręce ekologiczna torba wypchana kalafiorem i selerem. Druga dłoń poufale klepie Marcina po plecach.
– Trzeba mieć odwagę, żeby być sobą. – Zbyszek wie, co mówi. A mówi to z najszczerszym na świecie uśmiechem. Marcyś też się śmieje, bo brakujące jedynki – choć utracone w dramatycznych okolicznościach zaułka przy dworcu – dodają postaci w czerni rubaszności szczerbatego przedszkolaka. Gdyby nie idiotyczna koszulka wykończona koronką, Marcin pewnie nigdy by się nie dowiedział, że Zbyszek naprawdę nie ma klapek na oczach. Prawdziwy panczur ceni niezależność serca odważnie manifestowaną w życiu codziennym! A cekiny na siedzeniu są manifestem, prawda? Rano Marcin zakładał spodenki ze wstrętem. Teraz docenił ich ideologiczny wymiar.
– Dzięki Zbyszek! Ty też fajnie wyglądasz. – Uśmiechnęli się porozumiewawczo i każdy poszedł do swojej klatki. Każdy z podniesioną głową.”
Fragment pochodzi z: Krystyna Zalewska Strzał zielonego pioruna, wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2019