Pani Ho.: Przyjęcia były u nas po dwadzieścia parę osób. Dzisiaj się zastanawiamy: rany boskie, jak myśmy się mieścili? A jednak jakoś się mieściliśmy.
Pan Ho.: Nasze pierwsze mieszkanie na Kochanowskiego, na Piaskach, miało 36 metrów z kawałkiem. Jak dostaliśmy mieszkanie 48,7 m i do tego trzy pokoje – czyli 12 metrów więcej – mieliśmy wręcz obawy, czy będziemy w stanie to zagospodarować. Mieszkanie Mirona miało jakieś 24 metry.
Pani Ho.: To była taka spora kawalerka, fajna.
Pan Ho.: Drzwi wejściowe miał troszkę przesunięte. Wchodziło się od razu do kuchni. Kuchnia z oknem na loggię i jeszcze z tego wykrojona łazienka. I do tego taki duży pokój, salon sypialniany. Znaczy salon – tam po prostu było wszystko.
Pani Ho.: Mieszkanie nasze i państwa Cho. były absolutnie jednakowe.
Pan Ho.: Na klatce była winda, schody, zsyp.
Pani Ho.: Wtedy mieszkania nie były oddawane w stanie surowym. To był standard. Można było wchodzić z meblami, jak się dostawało klucze. Kłopot polegał głównie na tym, że do tak małych mieszkań trzeba było specjalnych mebli. Jeżeli największy pokój – salon – miał 16 metrów, to łatwo sobie wyobrazić. Pamiętasz, jak kupowaliśmy kanapę? Trzeba było zdjąć bok, bo się nie mieściła w drzwiach. Moda na meblościanki spowodowana była przede wszystkim takim metrażem. Meblościanka, która stała wzdłuż ściany, do samego okna, musiała zawierać i szafę, i półki – myśmy mieli zawsze bardzo dużo książek – i najzwyklejsze rzeczy typu obrus i kuchenne sprzęty, bo kuchnia była bardzo malutka.
Pan Ho.: Łącznie z bielizną sypialnianą, bo proszę zobaczyć, ile wynosiła nasza sypialnia.
Pani Ho.: Tak, tutaj była nasza sypialnia – 6.5 metra. Tutaj stał tapczan, miał 140 cm szerokości, bo ściana do drzwi miała tylko tyle. Pod oknem była zabudowa, która pozwalała na to, żeby schować przynajmniej część bielizny pościelowej. No, trzeba mieć coś na zmianę. A z tej strony był grzejnik, więc też już nic nie można było zrobić. A więc ta meblościanka musiała pomieścić wszystko. Stąd zapotrzebowanie na takie meble było ogromne. Istniała forma zapisów. Co jakiś czas trzeba się było dowiadywać. Pamiętam, że na naszą czekaliśmy około trzech miesięcy; wtedy już wchodziły te takie trochę lepsze.
Pan Ho.: Bo w pierwszym mieszkaniu na Kochanowskiego mieliśmy z Wyszkowskiej Fabryki Mebli. To był typowy taki regał.
Pani Ho.: A to, co zamówiliśmy na Lizbońską już było trochę lepsze. Była taka ładna okleina meblowa, lekko błyszcząca, lepsze wykończenie, ładne szafki, łącznie z barkiem – no bo jakieś butelki i kieliszki też musiały gdzieś stać.
Pan Ho.: Problem bywał z ustawieniem, dlatego że ściany się niekoniecznie trzymały kąt prosty.
Pani Ho.: Meble trzeba było nie raz przycinać na skos, do ściany – bo nie przejmowano się tym wtedy. Nie wspomnę o ścianach, które były jak tarka – można było kartofle trzeć na ścianie. Wracając do mebli; rzeczywiście na ładniejsze meble zapotrzebowanie było bardzo duże. Łatwiej było z tymi meblami drobniejszymi, pamiętasz? Stół też udało się dostać, niski…
Pan Ho.: tak zwana ława podnoszona
Pani Ho.: …miała taka korbkę fajną, rozsuwały się takie dwie łapki i ten blat jechał do góry, potem się rozciągał i był taki, że hej! Można było talerze postawić, kiedy przychodzili goście. Krzeseł tylko praktycznie nie było takich normalnych, więc jak robiliśmy przyjęcie, to czasami sąsiedzi z dołu nam pożyczali. Życie sąsiedzkie wtedy kwitło.
Pan Ho.: Czasami się między dwoma krzesłami deskę do prasowania kładło, kocem się owinęło i siedzi się na tym.
***
A tu Białoszewski o Pani Cho. i pożyczaniu krzeseł:
„Do windy wsiadło dziecko tych drugich sąsiadów, nie wiedziałem, że mają. I matka. Młoda. Myślę sobie
– Och, jaka niemówiąca, delikatna, wąskie oczy, ciemna, bizantyjska, Madonna.
Jedziemy windą, ona w połowie drogi przemienia się nagle
– U pana jest woda? Bo u mnie nie ma.
– Nie ma ciepłej.
– U mnie nie ma żadnej cały dzień. – jest dopiero południe. – Co to jest, muszę iść do administracji.
Wysiadłem, myślę sobie
– Zupełnie nie madonna, i mowa trochę peryferyjna.
Mówię potem Tadziowi
– Bizancjum, ale peryferyjne, chociaż i Bizancjum musiało mieć przedmieścia. Zapomina się o tym. Ale mogłaby być cesarzową Teodorą.
– Zdążyłaby?
– Zdążyła.(…)
Przyszedł Le. Zapukano. Pan Julian otworzył. Głos kobiecy.
– Mogę rozmawiać z gospodarzem tego mieszkania?
Le. do drzwi. Sąsiadka, ta, co zdąży być jeszcze cesarzową bizantyjska, choć pochodzi z przedmieścia.
– Może pan mi pożyczyć ze dwa krzesła, bo przyszli goście i nie mam ich na czym posadzić?
– Mam tylko dwa krzesła. Nie mogę pożyczyć, dziś dzień przyjęć, wtorek. Nie ma krzeseł. Wtorek przyjęcia.”
Miron Białoszewski, Chamowo, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2009, strony: 22 i 36.
Bardzo dziękuję państwu Ho. za rozmowę!
Tu można przeczytać wcześniejszy fragment: pozdrowienia zza ściany
fot. Krzysztof Jabłoński, Wyszkowska Fabryka Mebli